Wybrałam się ostatnio na "Więźnia Labiryntu" , który jest filmem na podstawie książki Jamesa Dashnera o tym samym tytule. To jedna z wielu obecnie książek antyutopijnych skierowanych do młodzieży. Zaznaczę, że uwielbiam tego typu opowieści, poczynając od przykładów klasycznych , które na stałe weszły do kanonu światowej literatury (na przykład "Nowy, wspaniały świat" Aldousa Huxleya albo "Rok 1984" George'a Orwella), a kończąc na ostatnio bardzo popularnych książkach adresowanych typowo do młodzieży (takich jak chociażby świetne "Igrzyska śmierci" Suzanne Collins, "Niezgodna" V. Roth, czy "Mroczne umysły" A. Bracken). Mimo, że ta ekranizacja jest raczej udana, moje uczucia względem filmu są mieszane. Podzielę się z wami moimi przemyśleniami i uwagami.
Wszystko zaczyna się w momencie, kiedy nastoletni Thomas budzi się w windzie . Nie ma pojęcia gdzie jest ani kim jest, jedyne co pamięta, to swoje imię. Trafia do swego rodzaju osady zbudowanej przez kilkudziesięciu jego rówieśników, wszystko dookoła otacza labirynt, z którego chłopcy od kilku lat szukają drogi ucieczki.
Zacznijmy od zalet. Na pewno urzekł mnie główny bohater, w którego brawurowo wcielił się uroczy Dylan O'Brien. Właściwie większość aktorów jest trafnie dobrana.
Dylan O'Brien jest absolutnie uroczy.
Niesamowite wrażenie robi sam labirynt. Jednocześnie budzi grozę i sprawia, że mimo czyhających niebezpieczeństw (Buldożercy - co prawda czytając książkę wyobrażałam sobie te stwory zupełnie inaczej, ale świetnie pasują do klimatu filmu) coś nas do niego przyciąga do tego stopnia, że sama paradoksalnie miałam ochotę wejść tam z bohaterami. Ciekawa jestem czy popieracie w tym momencie moją opinię. Nie mogę również nie zwrócić uwagi na fakt, że "Więzień labiryntu" jest chyba jedynym filmem młodzieżowym pozbawionym (niemal, bo w kolejnych częściach takowy się pojawi) wątku miłosnego. I w sumie cieszę się, że tu adaptacja pozostała wierna powieści i producenci nie polecieli na kasę (wiadomo, że wątek romantyczny zawsze poszerza grono odbiorców filmu). Wydaje mi się jednak, że film mimo tego zabiegu będzie umiał się obronić i zyska widownię nie tylko wśród fanów książek Dashnera.
Niektóre wątki zostały jednak mocno spłaszczone i chociaż rozumiem, że film jest ograniczony czasowo i nie wszystko można pokazać to trochę szkoda. Filmy kasowe często traktują bowiem widza jako średnio rozgarniętego. Zawiodłam się niestety na wątku Theresy, granej przez Kayę Scodelario, którą uwielbiam od czasu kiedy obejrzałam brytyjski serial "Skins".
Uwielbiam Kayę Scodelario, ale w "Więźniu labiryntu" podobała mi się trochę mniej niż oczekiwałam.
Jej postać była trochę przezroczysta, głównie ze względu na bardzo małą ilość scen, w których brała udział. Widz po prostu nie miał czasu się z nią zżyć. Zirytował mnie także upływ czasu, bo zauważcie, że wszystko działo się zbyt szybko, a Thomas po zaledwie trzech dniach dokonał rewolucji w Strefie.
Podsumowując, "Więzień labiryntu" jest ekranizacją udaną, ale w pewnych kwestiach mogłoby być dużo lepiej. Zobaczyć warto, jeśli jesteście fanami książki, a jeśli nie... To w sumie też. Najlepiej wyrobić sobie zawsze własną opinię.