czwartek, 8 stycznia 2015

Ach, Smaugu, mój Smaugu, czyli ostatnia odsłona Hobbita


Pod koniec grudnia do polskich kin weszła ostatnia część "Hobbita" - BITWA PIĘCIU ARMII. Ponieważ wybrałam się na obie poprzednie części i bardzo lubię twórczość Tolkiena (chociaż nie przeczytałam jeszcze wszystkiego, co bym chciała), nie mogłam odpuścić sobie zwieńczenia drugiej trylogii Petera Jacksona. Dodatkowo chciałam usłyszeć GŁOS SMAUGA w Dolby Digital, ale o tym za chwilę. 

Smaug, okrutny smok mieszkający w Samotnej Górze zaczyna atakować wioskę, po tym, jak Bilbo Baggins i czternaście krasnoludów podjęło próbę kradzieży klejnotów. Kiedy smok zostaje zgładzony wszystkie okoliczne stworzenia próbują dobrać się do skarbów, na skutek czego dochodzi do Bitwy Pięciu Armii. 


Ekranizację "Hobbita" traktuję bardziej jako fan fiction na podstawie książki, i to w dodatku dosyć luźne. Niemniej przyjemnie się oglądało wszystkie twory Petera Jacksona, zwłaszcza, kiedy weźmiemy pod uwagę efekty wizualne i poziom aktorstwa.  To ostatnie zależy w dużej mierze od konkretnego bohatera i mam tu na myśli przede wszystkim postać Bilba Baginsa,  w którego rolę wcielił się znakomity Martin Freeman. Sceny z jego udziałem są fantastyczne, mimo, że w "Bitwie pięciu armii" jest go tak jakby trochę mniej niż poprzednio. 



Nie mogę nie wspomnieć o Legolasie. Jest wyjątkowo w tej części zabawny, nagminnie zagina prawa grawitacji (w sposób bardzo hollywoodzki i okropnie śmieszny). Ponadto zdarza się coś niesłychanego - elfowi kończą się strzały! Wyśmiewam się trochę z Legolasa, ale i tak go uwielbiam.



Na koniec mój ulubiony bohater Smaug. Ulubiony dzięki wspaniałemu głosowi Benedicta Cumberbatcha, który całkowicie podbił moje serce. I tu tkwi największe rozczarowanie "Bitwy pięciu armii" - za mało smoka. Wiem, że ta część go nie dotyczy, ale skoro nie został zgładzony w "Pustkowiu.." to liczyłam na trochę więcej. Pewnie wyda się wam to dziwne, ale to właśnie jego najbardziej mi szkoda (to pewnie wpływ Cumberbatcha). 



Podsumowując film jest momentami absurdalny, ale z pewnością cieszy widzów spragnionych Śródziemia w każdym wydaniu. Oczywiście, że z cienkiej książki nie było potrzeby robienia trzech trzygodzinnych filmów, ale jak już wspomniałam to nie jest wierna ekranizacja powieści Tolkiena i w żadnym razie nie należy jej tak traktować. A skoro cieszy tak wielu ludzi, to właściwie dlaczego nie..? 

1 komentarz:

  1. Bardzo, ale to bardzo chcę obejrzeć zwieńczenie dzieła :) Już się nie mogę doczekać!

    OdpowiedzUsuń