czwartek, 27 listopada 2014

"Kopalnie talentów", czyli przepis na sukces

Zwykle nie czytam zbyt wielu poradników. To dość specyficzny rodzaj literatury, spotkałam się już ze stwierdzeniem, że poradniki są książkami o niczym i zdaję sobie sprawę, że niektórzy ich po prostu nie lubią. Sięgnęłam jednak po "Kopalnie talentów" Rasmusa Ankersena, zafascynowana prawdziwym, namacalnym sukcesem i intuicja mnie nie myliła. Książka zaskoczyła mnie pod każdym względem. 




Tytułowe kopalnie talentów to miejsca, z których wywodzą się najlepsi zawodnicy sportowi świata. Nie ma w tym żadnej przesady, bo statystyki mówią same za siebie. Nie bez powodu Kenijczycy zajmują wszystkie czołowe miejsca w najważniejszych zawodach i olimpiadach o zasięgu światowym w biegach długodystansowych, a Brazylijczycy słyną z doskonałych piłkarzy. 

 Rasmus Ankersen jest byłym profesjonalnym piłkarzem i autorem wielu cenionych książek dotyczących szeroko rozumianego sukcesu. Aby zgłębić tajemnice Kopalni Talentów sprzedał swój dorobek i przez ponad pół roku jeździł po świecie, żeby poznać, zrozumieć i żyć razem z mistrzami. Autor  odpowiada na pytania dotyczące "cudownych ludzi" sportu i w jaki sposób  osiągnęli tak wiele. Podpowiada nam również przepis na sukces, bo okazuje się, że ten wcale nie zależy od żadnych "nadprzyrodzonych czynników". Niektóre tezy stawiane przez pisarza wydają się oczywiste, inne zaskakują, a jeszcze inne wzbudzają kontrowersje. 


Książka w przyjemny i przystępny sposób pokazuje czytelnikowi zależności pomiędzy największymi gwiazdami sportu i zmusza do głębszych przemyśleń. Ankersen zaobserwował fascynujące zjawisko i świetnie wykorzystał swoje sportowe doświadczenie. I naprawdę stworzył przepis na sukces w jednym przeciętnej długości poradniku. Tylko, żeby jeszcze komuś chciało się to wykorzystać. Wszak sukces, a zwłaszcza ten na wielką skalę wymaga ogromnych poświęceń. 

wtorek, 25 listopada 2014

Christmas is coming, czyli książki, które ostatnio zwróciły moją największą uwagę


Do świąt został mniej niż miesiąc. Rodzina (a w szczególności moi dziadkowie), szuka inspiracji prezentowych i co rusz pytają mnie co chcę dostać pod choinkę. Zdaję sobie sprawę, że w przypadku większości osób odpowiedź brzmi pieniądze, jednak ze mną jest zgoła inaczej. Po prostu lubię niespodzianki i nie wyobrażam sobie podyktowania im dokładnie jakiejś rzeczy, bo przecież spodziewałabym się co dostanę. To działa oczywiście w drugą stronę - ja też muszę się naszukać i przede wszystkim wysilić, ale mam wówczas większą radość z dania prezentu. Jest co prawda większa szansa, że może być nietrafiony, ale mimo wszystko.


Wobec tego chcę Wam przedstawić parę książek, głównie z literatury młodzieżowej, które ukazały się na rynku niedawno, cieszą się sporą popularnością i mogą być naprawdę fajną propozycją dla osób, które podobnie jak ja nie wiedzą co odpowiedzieć w chwilach, gdy wszyscy dookoła pytają cię co chcesz dostać na święta.



W ŚNIEŻNĄ NOC


Śnieżyca zamienia małe górskie miasteczko w prawdziwie romantyczne ustronie. A przynajmniej tak się wydaje… Bo przecież przedzieranie się z unieruchomionego pociągu przez mroźne pustkowia zazwyczaj nie kończy się upojnym pocałunkiem z czarującym nieznajomym. I nikt nie oczekuje, że dzięki wyprawie przez metrowe zaspy do Waffle House uda się odkryć uczucie do wieloletniej przyjaciółki. Albo że powrót prawdziwej miłości rozpocznie się od nieprzyzwoicie wczesnej porannej zmiany w Starbucksie. Jednak w śnieżną noc, kiedy działa magia Świąt, zdarzyć może się wszystko…




Książka o cudownym świątecznym klimacie jest idealnym rozwiązaniem dla wielbicieli klasycznej i porządnej literatury młodzieżowej. John Green jest jednym z autorów tej powieści, wobec czego chyba nie muszę więcej tłumaczyć...?



WYBACZ MI, LEONARDZIE


Leonard Peacock kończy osiemnaście lat. Z tej okazji szykuje prezenty dla przyjaciół, goli głowę na łyso i zabiera do szkoły pistolet… Tego dnia zamierza rozliczyć się z przeszłością i dorosłymi, którzy go nie rozumieją. W świecie Leonarda nie ma miejsca na kompromisy, wszystko jest albo czarne, albo białe. Jak w starych filmach z Humphreyem Bogartem... Pif-paf!


Matthew Quick pisze książki, które pokazują nam prawdę o życiu. Jakieś dwa lata temu byłam oczarowana świetnym "Poradnikiem pozytywnego myślenia" i wydaje mi się, że będzie podobnie w przypadku przygód Leonarda.



ZNISZCZ TEN DZIENNIK



 Ideą dziennika jest jego kreatywne „zniszczenie”, „pobrudzenie”, poprzez dowolną, bardzo osobistą, czasem abstrakcyjną, ale zawsze twórczą interpretację zadań zaproponowanych na jego stronach. Polecenia te mogą wydawać się niekonwencjonalne: dziurawienie stron, malowanie dłońmi, zalewanie kawą, zgniatanie kartek czy zabranie dziennika pod prysznic - nie należy jednak rozumieć ich zbyt dosłownie, ale jedynie jako podpowiedzi mające na celu wykorzystanie własnej wyobraźni i utrwalenia swoich stanów ducha, wrażeń i obserwacji z otaczającego świata. Każdy dziennik jest niepowtarzalnym dziełem jego twórcyddając jego osobowość i postrzeganie rzeczywistości.



Według mnie pomysł jest absolutnie niesamowity. Z początku każdemu miłośnikowi książek może wydawać się profanacją takie traktowanie naszych papierowych przyjaciół, ale z drugiej strony taki dziennik jest fantastyczną sprawą. Już sobie wyobrażam ile czeka mnie zabawy, kiedy dostanę go w swoje ręce!




A wy jakich książek oczekujecie pod choinką?


czwartek, 20 listopada 2014

Moje ulubione kontynuacje Disney'a



Chcę wam przedstawić najbardziej udane kontynuacje bajek Disney'a. Moim zdaniem oczywiście.  Napiszę osobno na temat animacji Pixara, bo to temat rzeka, a animacji mamy bez liku. To jest moja opinia i powrót do dzieciństwa. Subiektywnie i osobiście. 

MAŁA SYRENKA 



"Mała Syrenka" to absolutny klasyk Disneya. Ariel jest jedną z najbardziej lubianych księżniczek i nie ma się czemu dziwić. W moim przypadku jednak nie zawsze tak było. Moim punktem wyjściowym w przygodach syrenki była druga część "Powrót do morza". Tę kasetę miałam na video i utożsamiałam się z Melodią - córką Arielki (naprawdę, znałam na pamięć wszystkie teksty). Pierwszą część obejrzałam na poważnie niedawno, bo dopiero w zeszłym roku. 

I przyznaję, oryginalna opowieść jest zdecydowanie najlepsza, ale do dwójki mam zwyczajnie sentyment. Dlatego przymykam oko na raczej słabą fabułę i beznadziejny czarny charakter. Morgana jest marną imitacją Urszuli z pierwszej części i nie jest ani trochę straszna. W końcu w Urszuli najbardziej przerażający był jej "ogródek dusz". Taka Morgana nie ma nic do zaoferowania.

Trzecia część, mówiąca o wydarzeniach sprzed spotkania Ariel z Erykiem jest już bardzo na siłę. Dodatkowo przykro mi, że Ariel wychowywała się w tak smutnym miejscu, była całkowicie odcięta od świata, a za muzykowanie trafiało się do więzienia. Tę część ratuje tylko jedna świetna piosenka: "Wciąż pamiętam". 




ZAKOCHANY KUNDEL



W przypadku "Zakochanego kundla" sprawa wygląda podobnie, bo moim punktem wyjścia również była część druga. Powstanie "Przygód Chapsa"  jednak jest nieco bardziej kontrowersyjne.  Od oryginalnej historii minęło prawie 50 lat. Może jestem w mniejszości, ale chyba bardziej podobała mi się właśnie ta druga część. Pewnie częściowo wynika to z sentymentu, ale myślę, że może chodzić o to, że średnio przemawiają do mnie bajki z lat 30-tych, 40-tych, 50-tych. Nie trafia do mnie "Królewna Śnieżka" i "Alicja w krainie czarów", i tak też jest z przygodami Lady i Trampa. Za to dzielny Chaps nigdy mi się nie nudzi, chociaż rzeczywiście animacja może nie mieć już tego klimatu. 



Są też takie bajki, których kontynuacji wyczekuję od bardzo, bardzo dawna. Mimo, że niektóre z nich są zapowiadane od lat, jak nie było, tak nie ma śladów informacji. To znaczy mówi się, że mają być, ale minęło już wiele lat i nadal nic nie wiadomo o dacie oficjalnej premiery. Zupełnie jakby prace nad danym filmem zostały po prostu zawieszone. To nie jest tak, że jestem jakoś niesamowicie szczęśliwa z powodu kolejnych części, bo większość z nich jest duża słabsza od oryginału, ale i tak przecież obejrzę je z wielką radością. Z Disneya przecież się nie wyrasta. 

wtorek, 18 listopada 2014

"Liori" Anny Anton, czyli bajka o kosmitach




"LIORI" - ANNA ANTON

Wydawnictwo: Novae Res



Opowiem Wam dzisiaj o tym, co dzieje się na planecie San-Dok, położonej w odległej galaktyce. Będzie baśniowo, będzie mnóstwo bliżej niezidentyfikowanych kosmitów i księżniczka - tytułowa Liori. 

Ród Świnryjów cieszy się dużym poważaniem w układzie Mirmars. Pewnego sielankowego dnia zaczynają dziać się jednak dziwne rzeczy z Liori Chri - córką króla Charuma. Księżniczka zostaje uprowadzona przez ród Mackoczułków - istot złośliwych i bezwzględnych. Tak rozpoczyna się wyprawa mająca na celu wybawienie Liori z opresji, której przewodzi zabawny Ihil, Książę Wybrzeża oraz groźny Gorbo. 

Pomysł umieszczenia fabuły w kosmosie jest ciekawy. Świat przedstawiony całkiem malowniczo nakreślony. Mam jednak duży problem z bohaterami, ci wydają się bowiem zupełnie jednowymiarowi. Główna bohaterka zdaje się nie mieć żadnej osobowości i właściwie (mimo, że to jest przecież książka o niej) niewiele się dowiadujemy o choćby szczątkowych cechach jej charakteru. A szkoda, bo ogólny zamysł przykuwa uwagę. 

Wydawca opisuje książkę jako "gratkę dla miłośników fantastyki". Czy tak jednak jest w rzeczywistości? Licząca zaledwie niecałe 100 stron opowieść jest raczej skierowana do młodszych odbiorców. "Liori" jest właściwie bajką dla dzieci. Wobec tego mogę polecić ją dla młodszych czytelników, którym powieść być może przypadnie do gustu. Dzieci w końcu lubią i kosmos, i księżniczki, a w tak przystępnym wydaniu ta mieszanka okaże się zapewne trafna i skuteczna. 


czwartek, 13 listopada 2014

Smutny jest świat bez czekolady, czyli recenzja "Mojej mrocznej strony"



"Moja mroczna strona" - Gabrielle Zevin
Wydawnictwo: YA!





W 2083 roku Nowy Jork nie jest już tak miłym miejscem jak obecnie. Czekolada i kawa zostały oficjalnie zakazane, ale nielegalna dystrybucja kwitnie za sprawą mafijnych rodzin. Do jednej z nich należy Ania - szesnastoletnia córka jednego z największych mafiosów czekoladowych. Rodzice bohaterki zostali zamordowani parę lat wcześniej i od tej pory dziewczyna jest zmuszona zaopiekować się umierającą babcią, lekko upośledzonym bratem i młodszą siostrą. Sprawy jednak komplikują się jeszcze bardziej, gdy zostaje oskarżona o zatrucie swojego byłego chłopaka czekoladą wytwarzaną przez jej rodzinę. 

Ania Balanchine jest bardzo przebojowa, odważna i szczera, ale rozdarta wewnętrznie. Z jednej strony nie chce pójść w ślady swojego ojca, bossa mafii czekoladowej i stara się robić wszystko, by zapewnić bezpieczeństwo swojej rodzinie, wieść względnie normalne życie. Z drugiej strony wraz z postępem wydarzeń coraz bardziej upodabnia się do ojca. Cieszy mnie to, bo dzięki takiej przemianie książka zyskuje charakter. Siłę bohaterki wyraźnie widać także po jej zachowaniu podczas pobytu w więzieniu na Wyspie Wolności (swoją drogą kocham takie paradoksy!). Szkoda tylko, że ten wątek wydaje się być trochę za mało rozbudowany,bo chyba najbardziej przypadł mi do gustu. 

Książka jest intrygująca. Nagłe zwroty akcji rzeczywiście zaskakują i jest to jedna z największych zalet tej powieści. Bohaterowie potrafią przykuć uwagę czytelnika i zdobyć jego sympatię. Na szczególną uwagę zasługują Scarlett - przyjaciółka Ani oraz Win, nowy chłopak w szkole. 

Polecam młodzieży, która chce trochę mniej oczywistej dystopii. 
Powiem wam, że dużo przyjemniej jest się utożsamiać z bohaterką, która jest twoją imienniczką (może po części dlatego tak lubię bajkę "Frozen"). I cóż to za piękny świat, gdzie wszyscy zwracają się do człowieka per "Aniu"! 

wtorek, 11 listopada 2014

"Wakacje Mikołajka", czyli jak zrobić bajkę niekoniecznie dla dzieci



Korzystając z weekendu rodzinnego w Multikinie, wybrałam się z rodziną na "Wakacje Mikołajka". Film był wyświetlany w kinach w trakcie wakacji, ale wtedy nie udało mi się pójść. Było naprawdę dobrze. "Wakacje Mikołajka" są zabawne i bardzo przyjemne w odbiorze, chociaż pierwszej części nie dorównują.  


Lato to dla naszego bohatera najwspanialsza pora roku. Mikołajek wraz z rodzicami i babcią (teściowa na wakacjach!) wyjeżdżają do nadmorskiego kurortu. Film jest luźną adaptacją książki René Goscinnego oraz Jeana-Jacquesa Sempé. Aktor grający Mikołaja musiał zostać zmieniony, jako, że od pierwszej części minęło już pięć lat. Nie jest to jednak wcale zauważalne w filmie. Gdybym nie wiedziała o tej zmianie, to chyba wcale bym nie zauważyła. Rodzice zostali ci sami, ale to akurat dobrze. 



Uwielbiam humor sytuacyjny w "Mikołajku". Podczas niektórych scen śmiałam się w głos, ale odnoszę wrażenie, że to nie za bardzo jest film dla dzieci. Niektóre mogłyby być wręcz zażenowane w pewnych momentach. Cała produkcja zawiera sporo jak na film familijny nawiązań do seksu. I tak tata Mikołajka kąpie się z dziwną Niemką na plaży dla nudystów, a mama idzie w tango ze słynnym francuskim reżyserem. 

W niektórych momentach czułam się jako widz niezręcznie z powodu specyficznego poczucia humoru. Czarnego humoru, który normalnie lubię, ale nie w takim wydaniu, bo to było niesmaczne. Nie chcę zdradzać za wiele, ale w tego typu filmie nie powinno mieć miejsca coś takiego. Inną sprawą jest trochę niezrozumiałe dla mnie nawiązanie do "Lśnienia". Chyba każdy kojarzy psychodeliczne bliźniaczki z hipnotyzującymi oczami.  Tu mamy Izabelę, dziewczynkę, która  nic nie mówi, ma "wytrzeszcz" i warkoczyki na głowie. Biedny Mikołajek myśli, że jego rodzice chcą go wyswatać i próbuje się jej pozbyć. 



"Wakacje Mikołajka" ujmują dziecięcą beztroską i wyobraźnią bohatera. Myślę jednak, że bardziej przypadnie do gustu starszym widzom, bo młodsi po prostu mało z tego wszystkiego rozumieją. Wiem co piszę, bo siedziałam w sali z moim tatą i młodszą siostrą, więc doskonale widziałam ich reakcję. 

piątek, 7 listopada 2014

Urodzinowo parę słów o Emmie Stone




Emma Stone, jedna z bardziej znanych w świecie Hollywood aktorka, świętowała wczoraj 26. urodziny. Zaprezentuję wam dzisiaj kilka filmów z jej udziałem, które najbardziej mi się podobały. Niektóre zrobiły na mnie duże wrażenie, ale do części po prostu lubię  od czasu do czasu wracać. 




 Aktorka brała udział w bardzo różnych produkcjach, zarówno w filmach typowo komercyjnych ("Niesamowity Spiderman") i tych bardziej ambitnych ("Służące"). Zasłynęła nie tylko z charakterystycznego chrapliwego głosu i urody. Nie można jej też zarzucić braku charyzmy, czy talentu aktorskiego. To wszystko złożyło się w całość i tak Emma Stone jest aktorką rozchwytywaną i lubianą przez widzów. 


ŁATWA DZIEWCZYNA (2010)



Zacznijmy od filmu, który oglądałam wiele razy. Jest to film młodzieżowy, ale różniący się (na szczęście) od typowych amerykańskich filmach z tego gatunku. Bohaterka rozsiewa fałszywą plotkę dotyczącą rzekomej utraty dziewictwa, która idzie za nią echem bardzo, bardzo długo. "Łatwa dziewczyna" zaprzecza schematom przedstawionym między innymi w filmach produkcjach typu "American Pie", (którego delikatnie mówiąc nie trawię), mimo, że dotyczy podobnego tematu. Wszystko jest przedstawione w sposób ironiczny, a przede wszystkim (co się naprawdę rzadko zdarza w tego typu produkcjach) inteligentny. 



KOCHA, LUBI, SZANUJE (2011)



Ten film pokazuje perypetie grupy powiązanych ze sobą ludzi, którzy nie do końca zdają sobie sprawę z panujących pomiędzy nimi relacji. Emma Stone wciela się tu w dorosłą córkę Steve'a, który dowiaduje się o zdradzie żony. Bohater po kilkunastu latach uczy się z pomocą nowo poznanego przyjaciela, jak uwodzić kobiety. 
Do komedii romantycznych mam na ogół mieszane uczucia. Co za dużo ,to niezdrowo, ale od czasu do czasu ma się po prostu ochotę na jakąś przyjemną, zabawną komedię. "Kocha, lubi, szanuje" uwielbiam za wspaniałych bohaterów i aktorów w nich się wcielających. Za komiczną komedię sytuacyjną. No i jak tu nie kochać Ryana Goslinga?


"SŁUŻĄCE" (2011)


Na koniec trochę bardziej ambitnego kina. "Służące" to opowieść o początkującej dziennikarce Skeeter (Emma Stone), która postanawia spisać historie czarnoskórych kobiet, traktowanych wręcz szokująco w latach 60-tych w stanie Missisipi. Rewelacyjna i przełomowa opowieść o rasizmie i uprzedzeniach. Zarówno książka, jak i film zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. 



A jakie są Wasze ulubione filmy z udziałem Emmy Stone?

wtorek, 4 listopada 2014

Rozpoczyna się "Endgame"!



"Endgame. Wezwanie." - James Frey & Nils Johnson- Shelton

Wydawnictwo: SINE QUA NON


Dzisiaj będzie o jednej z najbardziej intrygujących książek, z jakimi miałam okazję się zetknąć. Uznana za fenomen na całym świecie. Wielowymiarowa i mająca znaczenie i symbolikę w prawdziwym świecie. Rozpoczyna się Endgame!

12 starożytnych ludów wybrało Graczy i przez lata przygotowywało ich do starcia, tytułowego Endgame. Walka toczy się o losy świata. Grupa nastolatków w wieku od 13 do 20 lat po długim i mozolnym przechodzeniu przez brutalne próby i testy jest niemal pozbawiona sumienia. Jedyne, co się dla nich liczy to ocalenie swojego ludu, bowiem tylko lud zwycięzcy może przeżyć po zakończeniu Endgame. Gracze mają za zadanie odnaleźć klucz, do którego doprowadzić mają zawiłe zagadki, w które zaplątani są także czytelnicy.

Nasuwa się oczywiste skojarzenie z "Igrzyskami śmierci" (Suzanne Collins). Na pierwszy rzut oka fabuła rzeczywiście wygląda podobnie, ale kiedy zagłębiamy się głębiej w fascynujący świat "Endgame", przestajemy tak myśleć. Powieść Jamesa Freya i Nilsa Johnson-Sheltona idzie dalej. Obejmuje nie tylko cały świat przedstawiony, ale wciąga w Grę czytelników. Autorzy informują nas, że wszystko, każde ułożenie tekstu na stronie, zawiłe kody i dziwne symbole, może mieć znaczenie. Choć nie musi. Dzięki odnośnikom do stron internetowych, książka staje się multimedialną rozrywką. Akcja jest bardzo szybka, a wszystko napędzają krótkie, często wręcz równoważnikowe zdania. Chwilami można mieć wrażenie, jakby dosłownie czytało się film akcji. 

Kolejnym plusem są bohaterowie. To postacie bardzo zróżnicowane, pochodzące z wielu zakątków świata. Każde się czymś wyróżnia, w pozytywny lub negatywy sposób (chociaż trudno o takie ocenianie postaci, bo przecież nikt nie jest po prostu dobry albo zły). Mimo, że w powieści czasami brakowało mi trochę dłuższych opisów akcji, czy większego zagłębienia się w osobowość niektórych postaci, uważam, że bohaterowie są dobrze napisani. 

Wspomniałam już wyżej, że "Endgame. Wezwanie" stanowi zagadkę dla czytelników. Autorzy zachęcają do zmierzenia się z łamigłówkami zawartymi w książce. Jest to konkurs, który ma potrwać jeszcze aż dwa lata (wystartował na początku października br. niedługo po ukazaniu się powieści. Główną nagrodą jest 500 000 dolarów amerykańskich. Podjęłam się z przyjaciółką próby rozwiązania choć części zagadek. Wszystko jest okropnie zawiłe i skomplikowane, a niektóre filmiki znajdujące się pod linkami podanymi w książce trochę mnie przerażają, ale zobaczymy co nam z tego wyjdzie. Na razie nie zamierzamy się poddawać. 

niedziela, 2 listopada 2014

O pewnym "Drzewie migdałowym"

  


"Drzewo migdałowe" - Michelle Cohen Corasanti

Wydawnictwo: SINE QUA NON


"Dobre rzeczy utrudniają nam wybór, złe nie pozostawiają wyboru."


Ostatnio wpadła mi w ręce dosyć niepozorna książka, która, jak się okazało, zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. "Drzewo migdałowe" opowiada niezwykłą historię pozornie przeciętnego Palestyńczyka. Ahmad dorasta w zwyczajnym, ale radosnym domu. Do czasu jego dwunastych urodzin, kiedy tracą dach nad głową, jego młodsza siostra ginie, a ojciec zostaje wsadzony bezpodstawnie do więzienia. Odtąd chłopiec zmuszony jest zbyt wcześnie dorosnąć i zostaje jedynym żywicielem rodziny. Wszystko dzieje się na tle konfliktu izraelsko-palestyńskiego w latach 50-tych XX wieku. Na blisko czterystu stronach obserwujemy kilkadziesiąt lat życia dzielnego Palestyńczyka. 

Oprócz absolutnie niezwykłej historii porównywanej do "Chłopca z latawcem", powieść jest napisana lekko i - odważę się na taki wniosek - poetycko. Mimo, że autorka kładzie duży nacisk na tło historyczne i polityczne rejonów objętych konfliktem, książkę czyta się nadzwyczaj szybko. 

To jedna z tych niewielu powieści, po przeczytaniu których siada się na dłuższą chwilę w całkowitym bezruchu bez możności zrobienia czegokolwiek innego. Wydaje mi się, że w ten sposób można po części i trochę nieświadomie oddać hołd danej książce. Naprawdę nie spodziewałam się, że podczas lektury będę do tego stopnia poruszona. Momentami smuciłam się i byłam wstrząśnięta do głębi, ale przede wszystkim z całych sił kibicowałam Ahmadowi w kolejnych etapach jego życia. Chwilami powieść wydała mi się nieco zbyt sentymentalna. Niekiedy spotykałam się z niewiarygodnym wręcz natłokiem tragicznych wydarzeń. 

Komu polecam? Wszystkim tym, którzy chcą spojrzeć na niekończący się konflikt z trochę innej perspektywy lub zapoznać się z religią i kulturą Palestyńczyków i Żydów. Ale nie tylko. Jestem pewna, że spodoba się każdemu, kto potrafi docenić po prostu piękną historię. Historię o sile miłości, rodzinnych więzach i walce o lepsze jutro.